27.08.2023 aktualizacja 28.08.2023

Prof. M. Leśniewski: pakt Brianda-Kelloga był nowatorski

Podpisanie paktu Brianda-Kelloga w Paryżu. Fot. NAC Podpisanie paktu Brianda-Kelloga w Paryżu. Fot. NAC

Twórcy paktu Brianda-Kelloga nadali formalne ramy zasadzie wyeliminowania wojny jako narzędzia politycznego. To było nowatorskie rozwiązanie – mówi PAP prof. Michał Leśniewski, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego. 95 lat temu, 27 sierpnia 1928 r., Polska podpisała pakt Brianda-Kelloga.

Polska Agencja Prasowa: Jaka jest geneza paktu Brianda-Kelloga, czyli wielostronnej umowy międzynarodowej dotyczącej pokojowego regulowania sporów, z 27 sierpnia 1928 r.?

Prof. Michał Leśniewski: Z początkami tej umowy wiąże się dość zabawna historia, ponieważ w zależności od tego, czy szukając odpowiedzi na to pytanie odwołamy się do historiografii amerykańskiej lub tej europejskiej, zwłaszcza francuskiej, to dostaniemy bardzo różne wyniki. Według Francuzów i Europejczyków, choć z wyjątkiem Brytyjczyków, inicjatorem tego paktu był Aristide Briand, ówczesny minister spraw zagranicznych Francji. Natomiast według Amerykanów i Brytyjczyków inicjatorami byli Amerykanie, a dokładnie dwóch prawników, Salomon Levi i James T. Shotwell, którzy mieli poparcie senatora Williama E. Borah. Mamy zatem dwie wersje opowieści.

Ważne w tym kontekście nie jest jednak dokładne ustalenie, po czyjej stronie była inicjatywa, ale to, że Francuzi i Amerykanie w 1927 r. uznali, że nadszedł już czas, aby uregulować obustronne relacje. Należy bowiem pamiętać, że to nie były jeszcze czasy Charles'a de Gaulle’a, kiedy stosunki amerykańsko-francuskie były bardzo dobre. Ówczesna rzeczywistość nie miała nic wspólnego z tym, co mamy na myśli odnośnie do tych relacji po II wojnie światowej, szczególnie po 1958 r.

To porozumienie miało być tylko początkiem szeregu dwustronnych porozumień dotyczących wyrzeczenia się wojny we wzajemnych konfliktach. Dość szybko jednak Francuzi i Amerykanie doszli do wniosku, że właściwie lepiej będzie ten traktat, który pierwotnie miał być wyłącznie dwustronny, zamienić w okład wielostronny, który miałby regulować relacje między państwami.

PAP: Można się spotkać z opinią, że w tym pakcie ścierały się wizje pacyfizmu europejskiego i amerykańskiego…

Prof. M. Leśniewski: Nie jestem do końca przekonany, że tak jest. Myślę, że te dwie wizje były w tym pakcie komplementarne. Amerykańska wyrastała z idealizmu, przekonania o konieczności zerwania z tradycyjną polityką Starego Kontynentu, widzianą jako gra sił mocarstw. Amerykanie uważali, że demokratyczne społeczeństwa działające poprzez swoich przywódców i ożywiane duchem ewangelicznym nie chcą wojen, które są wywoływane przez grupy interesów i ambitne jednostki.

Tymczasem w przypadku Europy doświadczenie Wielkiej Wojny boleśnie przekonywało, że wojna nie musi stanowić rozwiązania problemów, co więcej jej koszty mogą być tak wysokie, że uzasadnione jest pytanie, czy było warto. Trzeba pamiętać, że to przejmujące doświadczenie, którego ślad zobaczymy chociażby w książce Ericha Remarque’a „Na Zachodzie bez zmian”, nakazywało sceptycznie i krytycznie spojrzeć na przekonania i poglądy sprzed Wielkiej Katastrofy.

W przypadku paktu Brianda-Kelloga jego twórcy poszli o krok dalej, nadając zasadzie wyeliminowania wojny jako narzędzia politycznego formalne ramy. I to właśnie było nowatorskie rozwiązanie.

PAP: Zaangażowanie Amerykanów w pakt przypadało w czasie, kiedy w Stanach Zjednoczonych dochodziły do głosu tendencje izolacjonistyczne?

Prof. M. Leśniewski: Wspomniany już przeze mnie William T. Borah był właśnie jednym z czołowych przedstawicieli amerykańskiego izolacjonizmu. Sam fakt, że był on w jakimś sensie promotorem tego traktatu, świadczy o tym, że izolacjonizm nie oznaczał wycofywania się z polityki międzynarodowej. Wiązał się raczej z niechęcią do angażowania się w międzynarodowe organizacje, przede wszystkim w Ligę Narodów, które zdaniem wielu amerykańskich polityków ograniczałyby suwerenność Stanów Zjednoczonych.

Jednocześnie zdawano sobie sprawę z tego, że Stany Zjednoczone stały się ważnym elementem międzynarodowego układu sił, musiały zatem wpływać na jego kształt. To przekonanie po raz pierwszy dało o sobie znać podczas konwencji waszyngtońskiej w latach 1921-1922.

PAP: Jakie miejsce w polityce międzynarodowej zajmowali ojcowie traktatu – Aristide Briand i Frank Billings Kellog?

Prof. M. Leśniewski: Kellog był prawnikiem, dyplomatą i sekretarzem stanu USA. W 1929 r. został laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. Z kolei Briand był po Georges'ie Clemenceau jednym z najważniejszych, jeśli wręcz nie najważniejszym, francuskim politykiem tamtej epoki. Był wielokrotnym premierem Francji, także kilkukrotnie sprawował funkcję ministra spraw zagranicznych. Był ponadto jednym z inicjatorów konferencji w Locarno z 1925 r. i wraz Gustavem Stresemannem został w 1926 r. laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. To pokazuje, że przywiązywano dużą wagę do tego porozumienia. Była to też realizacja pewnych ideowych założeń.

PAP: "Nadeszła chwila przystąpienia do szczerego wyrzeczenia się wojny jako narzędzia polityki międzynarodowej" – postanawiali sygnatariusze paktu, podpisanego 27 sierpnia 1928 r. Czy zatem miał być ten pakt?

Prof. M. Leśniewski: Pierwszymi sygnatariuszami paktu Brianda-Kelloga według ustaleń obu polityków powinni być sygnatariusze traktatów lokarneńskich. W tym sensie można traktować pakt Brianda-Kelloga jako dopełnienie ustaleń z Locarno.

Pakt formalnie zakazywał uciekania się do wojny jako metody rozwiązywania konfliktów oraz nakazywał ich rozwiązywanie na drodze negocjacji dyplomatycznych. To zresztą było zgodne z założeniami paktu Ligi Narodów oraz – warto w tym miejscy wspomnieć o polskim akcencie – polskimi propozycjami z września 1927 r. odnośnie do zakazu prowadzenia wojen agresywnych.

PAP: Na ile było to rozwiązanie nowatorskie?

Prof. Michał Leśniewski: To było naprawdę nowatorskie rozwiązanie. Z jednej strony było rozwinięciem zasad stojących u fundamentów Ligi Narodów. Pamiętajmy, że już samym celem powstania tej organizacji było wyeliminowanie wojny jako narzędzia rozwiązywania sporów, choć na początku ta idea nie została wyraźnie wyrażona. Liga Narodów miała być bowiem takim forum, które będzie niezależnym miejscem negocjacji między skonfliktowanymi państwami.

Polska sama wystąpiła jeszcze w 1927 r. do Ligi Narodów z propozycją potępienia czy wręcz zakazu prowadzenia wojen agresywnych. Pakt Brianda-Kellogga szedł więc nawet dalej niż polskie propozycję. Co więcej, jako dopełnienie traktatów lokarneńskich, które były dla Polski wysoce niesatysfakcjonujące, oznaczał przynajmniej tyle, że Niemcy nie będą się uciekać do wojny w relacjach z II RP.

W przypadku paktu Brianda-Kelloga jego twórcy poszli o krok dalej, nadając zasadzie wyeliminowania wojny jako narzędzia politycznego formalne ramy. I to właśnie było nowatorskie rozwiązanie. Pamiętajmy, że właściwie do czasów I wojny światowej elementem dyplomacji była właśnie wojna. Mamy przecież słynne zdanie Carla von Clausewitza, w którym stwierdził, że wojna jest polityką i dyplomacją toczoną innymi metodami. To zdanie można by też było odwrócić i powiedzieć, że dyplomacja i polityka to wojna toczona innymi metodami.

Zauważmy, że od czasów starożytnych wojna była jednym z naturalnych elementów kształtowania relacji między państwami, była narzędziem powszechnie akceptowanym. Widzimy to bardzo wyraźnie w kontekście kontynentu europejskiego, zwłaszcza do czasu kongresu wiedeńskiego. Okresy pokoju były tylko krótkimi przerwami między wojnami. W XIX w. to się nieco zmieniło, a w przypadku Europy był to czas relatywnie spokojny. Widziałem jednak badania amerykańskich historyków, którzy wyliczyli, że w okresie między kongresem wiedeńskim a II wojną co dziesięć miesięcy wybuchała jakaś duża wojna, nie mówiąc już nawet o tych małych.

W pakcie Brianda-Kelloga po raz pierwszy zadeklarowano tak wyraźnie, że wojna nie jest akceptowalną metodą prowadzenia polityki, że jest właśnie czymś nienormalnym i że państwa, które uważają się za cywilizowane, powinny zrezygnować z wojny jako metody rozwiązywania konfliktów między sobą. To było zupełnie nowe podejście.

PAP: Polska znalazła się wśród sygnatariuszów paktu Brianda-Kelloga. Jakie było jego znaczenie właśnie dla Polski?

Prof. M. Leśniewski: Polska sama wystąpiła jeszcze w 1927 r. do Ligi Narodów z propozycją potępienia czy wręcz zakazu prowadzenia wojen agresywnych. Pakt Brianda-Kellogga szedł więc nawet dalej niż polskie propozycję. Co więcej, jako dopełnienie traktatów lokarneńskich, które były dla Polski wysoce niesatysfakcjonujące, oznaczał przynajmniej tyle, że Niemcy nie będą się uciekać do wojny w relacjach z II RP.

Warto podkreślić, że polsko-niemiecka deklaracja o niestosowaniu przemocy z 26 stycznia 1934 r. w akapicie 2. mówiła, że strony są zdecydowane opierać swoje wzajemne stosunki na zasadach zawartych w pakcie paryskim z 27 sierpnia 1928 r. Oczywiście wiemy, co się wydarzyło 1 września 1939 r., ale z perspektywy dyplomacji polskiej na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych dawało to nadzieję na jakąś formę normalizacji relacji z Niemcami.

PAP: Czy jakieś państwa były przeciwne temu paktowi?

Prof. M. Leśniewski: Nie przypominam sobie, żeby w momencie zawarcia tego paktu jakieś państwo było jednoznacznie przeciwne. Nie wszystkie od razu go podpisały, ale to wynikało z tego, że nie do wszystkich od razu się z tym zwrócono. W pierwszym etapie podpisały go te państwa, które było stronami traktatów lokarneńskich, dopiero potem zostawiono otwartą listę. Łącznie ten pakt podpisały 64 kraje, co stanowiło większość państw, nie mówiąc już o tym, że wszystkie ważne kraje, które wywierały wpływ na politykę międzynarodową, ten pakt podpisały.

PAP: Czy podejście do wojny, wprowadzone paktem Brianda-Kelloga, było realne do spełnienia, a pakt spełnił swój cel? Mimo traktatu we wrześniu 1939 r. wybuchła przecież wojna…

Prof. M. Leśniewski: Oczywiście, pakt nie spełnił swojej roli, a takie podejście nie miało szans, ponieważ nie uchronił on przed wybuchem II wojny. Dzisiaj możemy to powiedzieć, ale dlatego, że mamy wiedzę o tym, co wydarzyło się później.

Doprowadził on jednak do tego, że powiedzenie na głos tego, że uznajemy wojnę za coś niesłusznego, powoduje, że pewna perspektywa jednak się zmieniła. Nie chcę wyciągać zbyt daleko idących wniosków, ale myślę, że w 1928 r., kiedy traktat podpisywano, większość państw sygnowała go z wiarą, że jego postanowienia są możliwe do realizacji.

Warto pamiętać, że nawet państwa dopuszczające się aktów agresji nigdy nie kwestionowały otwarcie i oficjalnie zasady zakazu wojny napastniczej, lecz twierdziły z reguły, że agresji dokonała strona przeciwna, działania zostały podjęte na prośbę albo w interesie władz lub ludności państwa zaatakowanego, względnie iż akcja nie ma charakteru działań wojennych, lecz jedynie "akcji policyjnej lub porządkowej" przeciwko "bandytom". Vide agresja Rosji na Ukrainę: w języku propagandy rosyjskiej w ogóle unika się określenia, że jest to wojna. Używano wreszcie argumentu, że napadnięte państwo "przestało istnieć", a przez to "zawarte z nim traktaty utraciły moc", tak było w przypadku II RP i wkroczenia wojsk sowieckich 17 września 1939 r.

Pakt stanowił prawną bazę do ustanowienia międzynarodowej normy, że użycie siły wojskowej jest z definicji nielegalne, a uzyskane w ten sposób zdobycze nie będą uznane (zob. np. doktryna Stimsona).

PAP: Wspomniał pan o dobrej woli sygnatariuszy. Dobrą wolę miał także Związek Sowiecki?

Prof. M. Leśniewski: Oczywiście, możemy się zastanawiać, czy ówczesny Związek Sowiecki, który dołączył do tego paktu we wrześniu 1928 r., nie traktował go czasem jako pewnego taktycznego posunięcia. Uważam, że tak było. Pamiętajmy, że sama ideologia sowiecka uznawała konieczność ekspansji komunizmu, i ten cel uświęcał wszelkie środki. Natomiast ZSRS nie czuł się wówczas dość silny, dlatego więc przystąpił do tego paktu.

Być może również w przypadku innych krajów było to posunięcie czysto taktyczne. Nie chcąc być wykluczonymi z klubu państw cywilizowanych, podpisały pakt, nie zamierzając długofalowo go dotrzymywać (można o to podejrzewać ówczesną Japonię). Nawet takie cyniczne posunięcie tworzyło pewną rzeczywistość i konieczność uwzględniania postanowień tego paktu. Co widać do dzisiaj w retoryce, która towarzyszy kolejnym konfliktom.

Pakt Brianda-Kelloga był także kolejnym etapem dopuszczania krajów wykluczonych, takich jak Niemcy i Związek Sowiecki, do klubu krajów normalnych, czyli tych, które kształtują politykę. Myślę, że mimo wszystko ten pakt miał ogromne znaczenie.

Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)

Autorka: Anna Kruszyńska

akr/ skp/

Copyright

Wszelkie materiały (w szczególności depesze agencyjne, zdjęcia, grafiki, filmy) zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Materiały te mogą być wykorzystywane wyłącznie na postawie stosownych umów licencyjnych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, bez ważnej umowy licencyjnej jest zabronione.