20.04.2023 aktualizacja 21.04.2023

Dr S. Rosenbaum: w Korfantym mieści się wiele sprzeczności

Wojciech Korfanty, ok. 1905 r. Źródło: Wikimedia Commons Wojciech Korfanty, ok. 1905 r. Źródło: Wikimedia Commons

W Wojciechu Korfantym mieści się wiele sprzeczności, a przez to jawi nam się on dzisiaj jako ktoś ambiwalentny, niejednoznaczny. Tak jest chyba lepiej, niż gdy kreuje się go na spiżową, pomnikową postać – mówi PAP dr Sebastian Rosenbaum, historyk z IPN w Katowicach.

Polska Agencja Prasowa: Myśląc o Korfantym, zazwyczaj mamy przed oczami wizerunek polityka, który był przywódcą narodowym na Górnym Śląsku i stanął na czele III Powstania Śląskiego. Jaką osobą był prywatnie?

Dr Sebastian Rosenbaum: Jego osobowość jawi się jako dość ambiwalentna. Z jednej strony był osobą trudną. Był typem aktywisty, który buduje sieci kontaktów osobistych, potrzebnych do działalności politycznej czy społecznej, ale niekoniecznie potrafi nawiązywać przyjaźnie. Niektórzy znający go twierdzili, że przyjaciela miał tylko jednego – Konstantego Wolnego, w międzywojniu długoletniego marszałka Sejmu Śląskiego. Oczywiście, to przesada, miał więcej przyjaciół. Jednak może być sporo racji w twierdzeniu, że z jakiegoś powodu tak naprawdę potrafił wysłuchać tylko jego.

To z drugiej strony odsyła nas do innej problematycznej cechy charakteru Korfantego – apodyktyczności. Przekonany o własnej racji, niechętnie przychylał się do opinii innych. W polityce czasem się to sprawdza, czasem nie, ale w życiu prywatnym nigdy. Potrafił zachować się w brutalny czy wręcz chamski sposób nawet wobec najbliższych. Znana jest anegdota, jak w czasie kłótni wyrzucił z samochodu żonę i kazał jej wracać do domu pieszo, kilka kilometrów od Katowic. Wiadomo też, że nie oszczędzał współpracowników, chociażby w swoich gazetach. Konfliktował się z nimi, zrywał znajomości, zaś wobec pracujących w jego gazecie –  "Polonii" – potrafił być bezlitosny. Bywał choleryczny. Wówczas klął, przeklinał, wyzywał.

Redaktor "Polonii", Władysław Zabawski, którego nota bene Korfanty wyrzucił z pracy, po śmierci polityka wspominał go całkiem inaczej – ale może dlatego, że pośmiertnie. Pisał, że Korfanty potrafił wysłuchać innych, nie był zarozumiały ani małostkowy czy zapatrzony we własną wielkość.

I w codziennych kontaktach umiał być przemiły i otwarty. Był człowiekiem bardzo towarzyskim – znał wszystkich i wszyscy go znali, nie był typem samotnika, obracał się wśród elit politycznych w każdym miejscu, w którym się znalazł. Jego dom przy ul. Powstańców 41 w Katowicach, gdzie mieszkał w latach 1922–1939, stał się swoistym salonem towarzysko-politycznym. Bywali tam prezydent RP Stanisław Wojciechowski, biskup katowicki Stanisław Adamski i cała śmietanka polityczna nie tylko województwa śląskiego, ale i kraju. Rozmowy traktowały o sprawach publicznych, politycznych.

Wiadomo, że również w zupełnie prywatnym gronie Korfanty poruszał głównie kwestie dotyczące kraju. Widać, jak bardzo był odlany z jednego materiału: aktywność publiczna i życie prywatne przenikały się całkowicie. Może trochę inaczej było na spotkaniach towarzyskich w willi "Elżbiecina" w Zakopanem, niedaleko Krupówek, którą Korfanty kupił w latach dwudziestych. Kornel Makuszyński wspominał, że były to "urocze sympozjony", "piastowskie uczty". Atmosfera była tu luźniejsza, bo i willa była typowym domkiem wypoczynkowym.

PAP: Ciekawa historia wiąże się ze ślubem Korfantego ze śląską działaczką społeczną i polityczną Elżbietą Szprotówną…

Dr S. Rosenbaum: Pamiętajmy, że Elżbieta Szprot (pisana też Sprott) w momencie, kiedy poznał ją Wojciech, nie była działaczką, a po prostu ekspedientką w domu towarowym w Bytomiu, należącym do wrocławskiej sieci handlowej braci Artura i Georga Baraschów. Pochodziła z okolic Bytomia, z przemysłowej gminy Miechowice, była córką sztygara. Poznali się zapewne po prostu w sklepie, a nie w ramach działalności politycznej Korfantego.

Ich ślub miał się odbyć 1 lipca 1903 r. w wielkim, neogotyckim kościele Trójcy Świętej w śródmieściu Bytomia. Proboszczem był tam ks. Reinhold Schirmeisen, działacz katolickiej Partii Centrum, w sumie przychylny językowi polskiemu, bynajmniej nie jakiś radykalny germanizator, zresztą wobec Korfantego też tak naprawdę nie był wrogi.

Tak się złożyło, że na łamach swojej gazety, "Górnoślązaka", w maju tego roku, półtora miesiąca przed ślubem i weselem, Korfanty zamieścił artykuł "Zielone Świątki", w którym napisał, że księża zrobili z kościołów "hale jarmarczne dla wrogiej polityki niemieckiej". Szereg duchownych z dekanatów bytomskiego i katowickiego zażądał od Korfantego przeprosin; w przeciwnym razie ślub miał być cichy.

Wojciech nie ugiął się – żądał uroczystej formy ceremonii ślubnej. Gdy zgody nie otrzymał, zawarł tylko ślub cywilny, zorganizował wesele, a jednocześnie odwołał się od decyzji ks. Schirmeisena do księcia-biskupa wrocławskiego, kard. Georga Koppa, a nawet do legata papieskiego w Monachium. Gdy to nic nie dało, spróbował u kard. Jana Puzyny w Krakowie; spotkał się z nim u kamedułów na Bielanach, ale i ten był przeciw. Dopiero w październiku 1903 r. udało się wybrnąć z ambarasu: bp Puzyna ustąpił i ks. Władysław Mikulski, proboszcz parafii Krzyża Świętego w Krakowie – to ten kościółek niedaleko teatru Słowackiego – udzielił uroczystego ślubu Elżbiecie i Wojciechowi.

Świadkiem na ślubie był m.in. Zygmunt Balicki, czołowy ideolog Narodowej Demokracji. Nie był to zresztą koniec afery, bo kard. Kopp złożył skargę na Mikulskiego w Rzymie. Dopiero nowy papież, Pius X, wygasił awanturę. Cała sprawa toczyła się publicznie – Korfanty nagłaśniał ją, ile mógł, wiedząc, że może na tym zbić kapitał polityczny, ale prasa niemiecka, związana z Centrum, również pisała o sprawie, żeby ukazać polityka jako wrogiego Kościołowi katolickiemu. Co nie było prawdą: Korfanty atakował tylko pewien nurt politycznego katolicyzmu, sam pozostawał człowiekiem wierzącym.

PAP: Jak w późniejszych latach Korfanty łączył działalność polityczną z życiem rodzinnym? Czy wiemy, jakim był mężem i ojcem?

Dr S. Rosenbaum: Żonę miał przez 36 lat jedną i tę samą i nic nie wiadomo, żeby planował kiedykolwiek to zmienić. Był czuły na punkcie godności Elżbiety. Ponoć mocno poturbował (batem!) redaktora swojej gazety, Piechulka, gdy ten nazwał Elżbietę Korfantową "byłą sprzedawaczką". Tak potocznie określano na Górnym Śląsku sprzedawczynie sklepowe, ale Korfanty uznał to słówko za obraźliwe.

Z drugiej strony był mocno problematycznym mężem, ponieważ absolutną większość swego czasu poświęcał na działalność polityczną, redaktorską, gospodarczą, był ciągle w ruchu, w podróży, w interesach, w parlamencie. Krótko mówiąc – z dala od rodziny. Nie było w tym niczego wówczas nietypowego, że to Korfantowej przypadło zadanie zajmowania się domem i opieki nad dziećmi.

A dzieci miał czwórkę, urodzonych między 1904 a 1910 r., a więc w początkowej fazie działalności publicznej. Jak bardzo także prywatna, rodzinna rzeczywistość podporządkowana była pryncypiom politycznym, ukazują imiona, jakie Wojciech nadał swoim dzieciom. Niemal każde z tych imion było deklaracją polityczną samą w sobie, manifestem propolskiego nastawienia Korfantego. Musimy sobie uświadomić, że były to imiona wtedy na Górnym Śląsku bardzo nietypowe, trudne do zaakceptowania już nie mówię, że dla Niemców, co jest oczywiste, ale nawet dla polskojęzycznych Górnoślązaków. Otóż dzieci nazywały się – wymieniam od najstarszego – Halżka Aleksandra, Zbigniew Włodzimierz, Maria Bolesława i Witold Wojciech.

Mimo zasadniczo braku czasu dla rodziny nie można oczywiście twierdzić, że dziećmi się nie zajmował. Córka Halżka wspominała, że w sobotnie i niedzielne wieczory uczył historii Polski i polskiej literatury. Mieszkali wtedy w Berlinie i do dzieci przychodziła nauczycielka języka polskiego, żeby doskonalić je w znajomości tej mowy.

Wracając do żony – to ona była opiekunką ogniska domowego i od działalności społecznej i politycznej zasadniczo trzymała się z daleka. Jednak w latach trzydziestych, gdy dzieci były już dorosłe, Korfanty coraz bardziej wciągał żonę w aktywność publiczną, np. w Katolickim Związku Towarzystw Polek, któremu prezesowała. Podobnie synowie znaleźli zajęcie w koncernie prasowym "Polonii", należącym do Korfantego. Inaczej mówiąc – wprowadził rodzinę do swojej działalności publicznej.

PAP: Wobec Korfantego kierowano jednak pewne zarzuty obyczajowe…

Dr S. Rosenbaum: Kiedy mówimy o życiu prywatnym Korfantego, nie możemy pominąć zarzutów obyczajowych, m.in. o nieślubne dziecko, niepłacenie alimentów itd., które ciągnęły się za nim z wczesnej fazy działalności. Były to zarzuty poważne, a podnoszone jeszcze w międzywojniu przez jego politycznych przeciwników, m.in. lidera górnośląskiej PPS, Józefa Biniszkiewicza.

Mamy duże dossier, zebrane na temat owych rzekomych moralnych uchybień Korfantego w 1913 r. przez policję niemiecką. Bardzo trudno to zweryfikować, część wydaje się sensacyjnymi plotkami, ale niektóre z owych zarzutów nie były bezpodstawne. Można je zapisać pod hasłem "grzechów młodości".

PAP: Józef Piłsudski lubił stawiać pasjansa, interesował się też parapsychologią i uczestniczył w seansach spirytystycznych. Czy Korfanty też miał jakieś osobliwe hobby, zainteresowania? Jakie w ogóle miał zainteresowania?

Dr S. Rosenbaum: Musimy pamiętać, kim tak naprawdę przede wszystkim był Korfanty. Po pierwsze – politykiem, by tak rzec, zawodowym. Po drugie – redaktorem, dziennikarzem. To oznaczało nie tylko tworzenie gazet – "Polaka", "Górnoślązaka", wreszcie, od 1924 r. jego największego sukcesu – "Polonii". Tworzenie, czyli redagowanie, kreowanie treści i formy. To oznaczało także pisanie: właśnie za artykuły Korfanty stawał przed sądami w czasach pruskich. Natomiast szczególnie po 1926 r. stał się bardzo wziętym publicystą, piszącym artykuły nie tylko komentujące bieżące wydarzenia, ale też bardzo zasadnicze, ideowe, o dużym rozrzucie tematycznym, świadczące o jego erudycji i gruntownym oczytaniu w bardzo różnej literaturze. A pamiętajmy, że choć studiował długo i sporo, na uniwersytetach niemieckich we Wrocławiu, w Berlinie i na politechnice w Charlottenburgu, to jednak studiów nie ukończył.

I kiedy pyta pani o jego zainteresowania, to, choć brzmi to może nieciekawie, powiedziałbym, że były to książki. Miał dużą bibliotekę, wielojęzyczną, wielotematyczną, dziś rozproszoną niestety. Spędzał w niej mnóstwo czasu na lekturze i pisaniu. Pisał też o tym endecki publicysta Adolf Nowaczyński: "prywatny człowiek Corfanzio najlepiej czuje się na tle swojej biblioteki, w której, uzbrojony w mocne okulary, formalnie się zaczytuje".

Nie wywoływał także żadnych skandali. Kiedy odwiedził go amerykańsko-węgierski dziennikarz Emil Lengyel, Korfanty zrobił na nim wrażenie statecznego, niemieckiego profesora, intelektualisty i nijak mu ten przyjemny wygląd nie pasował do historii o dyktatorze powstańczym i cholerycznym, niestroniącym od populizmu polityku. Witkacy, który portretował Korfantego i jego rodzinę, z jednej strony nazywał go "silną bestią", ale z drugiej strony uważał za okropnego filistra. Jest w tym nieco racji: styl życia miał bardzo uporządkowany, w niedzielę obowiązkowo msza święta z rodziną, obiad, spotkanie towarzyskie, godziny na lekturę.

PAP: Wspomniał pan o książkach. Czy Korfanty miał swoich ulubionych autorów?

Dr S. Rosenbaum:  Nie znamy na pewno tych jego preferencji, ale wspomniany Nowaczyński przywoływał jako lubianych przez Korfantego pisarzy francuskich, modnych w międzywojniu – François Mauriaca, Paula Verlaine’a i André Mauroisa. W swoich tekstach i wystąpieniach publicznych cytował też pisarzy niemieckich, klasyków – Johanna Wolfganga Goethego, Friedricha Nietzschego, Georga Wilhelma Hegla.

Czytał masę literatury fachowej, był uczniem wybitnego ekonomisty Wernera Sombarta, na którego się powoływał w swych rozważaniach. Szczególnie w latach trzydziestych był zafascynowany teologią – cenił tomistę Jacques'a Maritaina, ale też klasyków, św. Tomasza z Akwinu, św. Augustyna z Hippony czy św. Tomasza à Kempis.

Do dzisiaj zachowało się też sporo jego książek polskich autorów – Stanisława Kutrzeby, Karola Szajnochy, Feliksa Konecznego, Joachima Lelewela, Tadeusza Korzona, Aleksandra Świętochowskiego, romantyków. Ale trudno orzec, kogo z nich i z wielu innych autorów najbardziej cenił. Powiedziałbym, że był w lekturach "wszystkożerny".

PAP: Czy prowadził prywatne zapiski?

Dr S. Rosenbaum: Brakuje nam jego autobiografii z prawdziwego zdarzenia. Chyba nie miał nawyku prowadzenia intymnych zapisków codziennych, dlatego nie powstał też dziennik.

Natomiast wyszło spod jego pióra kilka krótszych lub dłuższych szkiców o wspomnieniowym charakterze. Opisywał tam zawsze jeden aspekt swojego życia – działalność publiczną. Takie są "Marzenia i zdarzenia", cykl artykułów na łamach "Polonii", w których m.in. opisywał czas powstań.

Wracał też w niektórych wystąpieniach i tekstach do swojego dzieciństwa i młodości i do czegoś, co można by nazwać procesem kształtowania się, wyłaniania własnej tożsamości narodowej. Jak wiadomo, na przełomie XIX i XX wieku tożsamość Górnoślązaków była pod względem narodowym, jak się to mówi, indyferentna, tzn. nawet ci polskojęzyczni nie utożsamiali się z polskością. Młody Adalbert (bo takie imię otrzymał na chrzcie) mógł stać się równie dobrze Niemcem. Wybrał inaczej i ten swój wybór polskości często opisywał i wracał do niego. Ale wspomnień z prawdziwego zdarzenia brakuje, a szkoda.

PAP: Jaki jest zatem pełny obraz Korfantego?

Dr S. Rosenbaum: Dla mnie on pozostaje przede wszystkim "zoon politikon" w sensie ścisłym, "zwierzęciem politycznym", w którym zaangażowanie w to, co publiczne, absolutnie dominuje. To oczywiste, przecież to polityk, nawet mąż stanu, redaktor, wydawca, a więc człowiek publiczny.

Na pewno jest jednak osobą mocno ambiwalentną, zarówno to dotyczy osobowości, charakteru, o czym wspominałem na początku, jak i właśnie owej publicznej aktywności. Bo przecież i tu wiele jest w nim nieoczywistości. Dyktator powstańczy, który nie lubi walki zbrojnej i stara się ją ograniczać. Subtelny miłośnik książek i wiecowy populista. Polityk antyniemiecki par excellence, który w międzywojniu wyciągał rękę do mniejszości niemieckiej. Narodowiec, nacjonalista, który stał się chadekiem i piewcą społecznej nauki Kościoła. Typ autorytarny, który jednak potrafił słuchać innych, a w sensie politycznym, szczególnie po 1926 r., stał się obrońcą demokracji przeciwko autorytarnym rządom sanacji.

Mieści się w nim wiele sprzeczności, a przez to jawi nam się dzisiaj jako ktoś ambiwalentny, niejednoznaczny. Tak jest chyba lepiej, niż gdy kreuje się go na spiżową, pomnikową postać.

Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)

akr/ skp/
 

Copyright

Wszelkie materiały (w szczególności depesze agencyjne, zdjęcia, grafiki, filmy) zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Materiały te mogą być wykorzystywane wyłącznie na postawie stosownych umów licencyjnych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, bez ważnej umowy licencyjnej jest zabronione.