15.08.2018 aktualizacja 05.11.2018

1919. Decyzja, od której zależało wszystko 

Naczelnik Państwa Józef Piłsudski z oficerami i żołnierzami Wojska Polskiego, 1919 r. Źródło: NAC Naczelnik Państwa Józef Piłsudski z oficerami i żołnierzami Wojska Polskiego, 1919 r. Źródło: NAC

W końcu stycznia roku 1919 Piłsudski stanął w obliczu dylematu: czy oczekiwać bolszewików nad Niemnem i Bugiem, czy też wyjść im naprzeciw z kilkoma batalionami i szwadronami. Zdecydował się na walkę zaczepną. Gdyby w lutym 1919 r. Naczelny Wódz nie podjął tej decyzji, pełen luk polski front mógłby się załamać pod pierwszym uderzeniem. Armia Czerwona znalazłaby się na ziemiach Królestwa już zimą roku 1919.

U schyłku października 1918 r. Polska zaczęła się budzić do niepodległego bytu po 123 latach niewoli. 30 października polska Komisja Likwidacyjna w Krakowie ogłosiła przejęcie władzy nad Galicją Zachodnią, następnego dnia rozbrojono garnizon austriacki w Cieszynie. 1 listopada wybuchły polsko-ukraińskie walki o Lwów, 7 listopada powstał tymczasowy Rząd Republiki Ludowej w Lublinie z Ignacym Daszyńskim jako premierem. 

Rano 10 listopada 1918 r. przybyli do Warszawy Józef Piłsudski i Kazimierz Sosnkowski uwolnieni z twierdzy magdeburskiej. Przyjazd popularnego Komendanta stał się hasłem do masowych wystąpień i rozbrajania Niemców. 11 listopada na ulicach stolicy pojawił się pierwszy patrol polskich ułanów owacyjnie witany przez tłumy. Młody ułan, późniejszy generał, Franciszek Skibiński tak opisał swoje wrażenia: „[…] towarzyszył nam przetaczający się od Koszykowej do Agrykoli, bez przerwy skandowany okrzyk: Niech żyją ułani! […] Było w tych szeregach mnóstwo Polek od lat ośmiu do osiemdziesięciu, również posyłających całusy i przeważnie płaczących jak bobry. Płakali zresztą bezwstydnie nawet starsi panowie […] W taki wspaniały sposób objawiła się nam prawda, że mamy Polskę”.

W rozmaitych miejscach w kraju zaczęły powstawać ochotnicze kompanie, bataliony, szwadrony, baterie, zawiązki pułków. Wstępowali do nich peowiacy, dawni legioniści, żołnierze Korpusów Polskich w Rosji, młodzież reprezentująca wszystkie grupy społeczne… Było to wojsko słabo wyekwipowane, ale pełne entuzjazmu, zapału, żądające wysłania na front ukraiński, który objął już Galicję, Wołyń, zagrażał Lubelszczyźnie i nieustannie wymagał wzmocnienia. Na południu nabrzmiewał konflikt z Czechami o Śląsk Cieszyński. Szkolenie wojska skracano do absolutnego minimum; bywało i tak, że dopiero jadąc w wagonach na front, żołnierze uczyli się obsługi broni.

Kiedy Polacy dopiero zaczynali budować zręby niepodległego państwa i przeżywali pierwsze radosne dni wolności, w bolszewickiej Rosji podejmowano polityczne i wojskowe decyzje zmierzające do zniszczenia odradzającej się Rzeczypospolitej.

13 listopada Wszechrosyjski Centralny Komitet Wykonawczy anulował traktat brzeski i zobowiązania, które zawierały rezygnację Rosji z ziem wchodzących w skład byłego imperium carskiego, wzywając „lud pracujący” tych obszarów do bratniego związku z robotnikami oraz chłopami Rosji i obiecując mu pomoc w walce o ustanowienie władzy tych warstw.

Rewolucja miała objąć cały kontynent. 18 listopada 1918 r. w Woroneżu Lew Trocki, komisarz ludowy spraw wojskowych i przewodniczący Wojskowej Rady Rewolucyjnej Republiki, rzucił hasło ofensywy na zachód: „Przez Kijów prowadzi prosta droga do połączenia się z rewolucją austriacką i węgierską, podobnie jak przez Psków i Wilno prowadzi droga do połączenia z rewolucją niemiecką. Ofensywa na wszystkich frontach! Ofensywa na zachodnim froncie, ofensywa na południowym froncie, na wszystkich rewolucyjnych frontach!”.

Gdy rozsypała się monarchia austro-węgierska i upadło cesarstwo niemieckie, powstająca po rozbiorach Polska była dla bolszewików główną przeszkodą w połączeniu się z rewolucją niemiecką i rozlaniu płomienia rewolucji na Zachodzie. Musiała zatem zniknąć z mapy Europy.

Obradujący w tym czasie w Rosji Centralny Komitet Wykonawczy SDKPiL zaapelował do przebywających tam Polaków, aby niezwłocznie wstępowali do Zachodniej Dywizji Strzelców, gdzie miały być formowane pułki „polskie”: Czerwony Rewolucyjny Pułk Warszawy, Lubelski Pułk Strzelecki, Mazowiecki Pułk Czerwonych Ułanów… Ich nazwy miały dokumentować przed światem dążenia Polaków do związku z bolszewicką Rosją, a agresję na Rzeczpospolitą nazwać wypełnieniem woli polskiego ludu.

12 grudnia 1918 r. Armia Zachodnia wojsk czerwonych otrzymała rozkaz zajęcia Wilna, Lidy i Baranowicz, 18 grudnia zaś Lenin zatwierdził wykonanie operacji „Wisła”, czyli dojścia Armii Czerwonej do zachodnich granic byłego imperium carów. Wreszcie 8 stycznia 1919 r. Józef Unszlicht ogłosił powstanie Polriewwojensowietu, który miał przygotować grunt do powołania republiki rad w Polsce.

Do Warszawy docierały niepełne i zniekształcone informacje o tym, co się działo w Rosji bolszewickiej. Uwagę opinii publicznej i polityków zajmował przede wszystkim Lwów. Miasto zawsze wierne Rzeczypospolitej, oblegane, krwawiące poruszało umysły i serca. O nim pisała prasa, w jego obronie wydawano odezwy, podejmowano rezolucje, organizowano oddziały „odsieczy Lwowa” domagające się natychmiastowego wysłania na front ukraiński. 

Tymczasem w grudniu 1918 r. Armia Czerwona posuwając się za oddziałami niemieckimi, które zgodnie z warunkami rozejmu wracały na granicę cesarstwa niemieckiego z 1914 r., wkroczyła na tereny dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Od jesieni powstawały tam oddziały samoobrony polskiej, najsilniejsze w Mińsku, Grodnie i Wilnie. Organizowano je w trudnych warunkach, przy niechęci i podejrzliwości miejscowej ludności niepolskiej, w konspiracji przed okupantem niemieckim, przy ogromnych brakach materiałowych, w kraju wyniszczonym przez wojnę. Plutony łączono w szwadrony i kompanie, kompanie w bataliony, powstawały zawiązki pułków. Ludność polska zbierała żywność, bieliznę, fundusze dla „swojego” wojska. Dramatycznie brakowało broni i ekwipunku. Do Warszawy wysyłano delegacje z prośbą o jakąkolwiek pomoc. W pierwszych dniach grudnia przybył do stolicy gen. Władysław Wejtko, dowódca samoobrony wileńskiej. Przyjął go Naczelny Wódz, który prosił o utrzymanie Wilna do Bożego Narodzenia i obiecał wysłanie odsieczy.

Tempo wydarzeń wyprzedziło jednak polskie przygotowania. Słabo uzbrojona, rozproszona samoobrona polska nie mogła zatrzymać marszu trzech dywizji Armii Czerwonej wyposażonych w artylerię i broń maszynową, do których niebawem dołączyła wspomniana wyżej Zachodnia Dywizja Strzelców. 5 stycznia, po trzech dniach obrony, padło Wilno. Część oddziałków samoobrony przedarła się do Królestwa, aby tutaj, w rejonie Zambrowa, zapoczątkować formowanie Dywizji Litewsko-Białoruskiej; część podjęła walkę partyzancką na tyłach bolszewików.

Rząd II Rzeczypospolitej w grudniu zaczął dostrzegać nadciągające ze wschodu zagrożenie. 22 i 29 grudnia wysłano do Moskwy dwie noty protestujące przeciwko posuwaniu się Armii Czerwonej ku granicom Królestwa. Bolszewicy skwitowali je enigmatycznym stwierdzeniem, że zajmując ziemie litewsko-białoruskie, wypełniają wolę ludności, nie ma zatem mowy o agresji. Dzisiaj wiemy, że nie linia Bugu i Niemna, lecz zachodnia granica Rosji z 1914 r. była celem czerwonych wojsk.

W końcu stycznia 1919 r. Józef Piłsudski stanął w obliczu niezwykle trudnego dylematu: czy oczekiwać bolszewików nad Niemnem i Bugiem, czy też wyjść im naprzeciw z kilkoma zaledwie batalionami i szwadronami, jakie miał wówczas do dyspozycji. Czynna natura pchała go do działania, dostrzegał ogromne możliwości operacyjne na rozległych terenach litewsko-białoruskich, gdzie słabszy, ale zapalony duchem walki i lepiej dowodzony mógł pobić silniejszego wroga manewrem i śmiałością działań. Jednak sił było rozpaczliwie mało. Delegacji ziemian z Litwy proszących o pomoc wojskową Naczelny Wódz odpowiedział słowami obrazującymi dramatyzm położenia dowódcy, który chce i wie, jak walczyć, ale nie ma czym walki poprowadzić: „Ja nie mam wojska, nie mam broni, moje szczupłe siły muszę przerzucać z jednego miejsca na drugie. Na południu pławi się we krwi Lwów. Broni się bohatersko ludność cywilna, dzieci i garstka wojska. Musiałem tam rzucić wszystko, co miałem pod ręką”.

W połowie lutego Piłsudski miał w ręku dwanaście słabych batalionów, dwanaście szwadronów i dziesięć armat, łącznie ok. 5 tys. żołnierzy, czyli siły porównywalne z armią kościuszkowską pod Racławicami. Przeciwko sobie cztery dywizje Armii Czerwonej i ponad 200 km frontu do obsadzenia. Wiedząc, iż jest o wiele za słaby, aby tak rozległego obszaru bronić, postanowił działać zaczepnie. Rzucił na wschód garstkę wojska, zupełnie zaskakując czołówki kilkukrotnie silniejszego, ale rozciągniętego na dużym obszarze nieprzyjaciela. 

W walkach toczonych przeważnie siłami kompanii lub batalionu polscy ochotnicy z reguły odnosili zwycięstwa. Nie miały one znaczenia w skali operacyjnej, dały jednak młodemu wojsku bezcenne zaufanie we własne siły, w dowódców, i poczucie przewagi nad przeciwnikiem. Budowały etos służby, przywiązanie do sztandaru, tradycję oddziałów. 

Do walczących formacji zaczęli dołączać miejscowi partyzanci i setki ochotników, wzmacniając siły polskie. Nieprzyjaciela zatrzymano, a następnie odepchnięto na wschód, wygrywając czas niezbędny na dokończenie formowania dwóch dywizji legionowych pod Warszawą. W kwietniu 1919 r. dywizje te wzmocniły siły polskie na Litwie i Białorusi, umożliwiając wykonanie uderzenia na Wilno, Baranowicze i Lidę. Zapoczątkowało ono serię błyskotliwych sukcesów, które do jesieni 1919 r. odrzuciły front za Dźwinę i Berezynę, budząc entuzjazm w społeczeństwie i wiarę, że Rosję można zwyciężyć.

Gdyby w lutym 1919 r. Naczelny Wódz nie podjął ryzykownej decyzji wyjścia naprzeciw silniejszemu nieprzyjacielowi i przejęcia inicjatywy, pełen luk polski front mógłby się załamać pod pierwszym uderzeniem bolszewików. Armia Czerwona znalazłaby się na ziemiach Królestwa już zimą 1919 r., znacząco zmniejszając potencjał odradzającej się Polski poprzez okupację części jej terytorium i zagrażając Warszawie. Jeśli spojrzymy na bieg wydarzeń z tego punktu widzenia, musimy uznać powyższą decyzję Piłsudskiego za jedną z najważniejszych, jakie podjęto w czasie wojny z Rosją bolszewicką.

88 lat wcześniej gen. Józef Chłopicki, uważany za najzdolniejszego polskiego dowódcę szkoły napoleońskiej, dysponując 60-tysięczną, świetnie wyszkoloną i pełną zapału armią, zrezygnował z przejęcia inicjatywy w pierwszej fazie Powstania Listopadowego. W efekcie wojsko polskie musiało na ograniczonej przestrzeni pod Warszawą stoczyć bitwę ze znacznie silniejszym nieprzyjacielem. Męstwo żołnierzy pozwoliło zatrzymać Rosjan, ale ciężkie straty mocno osłabiły armię powstańczą, której znacznie trudniej było uzupełniać szeregi niż przeciwnikowi dysponującemu zdecydowanie większymi rezerwami. 

Czy decyzja wyjścia naprzeciw niebezpieczeństwu uchroniła nas przed podobną sytuacją w 1919 r.? Tego nie wiemy, jest jednak wielce prawdopodobne, że bez niej bolszewicy mieliby realną szansę zakończenia polskiego „snu o niepodległości” już wiosną roku 1919.

Janusz Odziemkowski

Autor jest profesorem w Instytucie Nauk Historycznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

skp/

Copyright

Wszelkie materiały (w szczególności depesze agencyjne, zdjęcia, grafiki, filmy) zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Materiały te mogą być wykorzystywane wyłącznie na postawie stosownych umów licencyjnych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, bez ważnej umowy licencyjnej jest zabronione.